Wspomnienia z XIV "Setki Koneckiej"

XIV Supermaraton Pieszy na 100 km, zwany popularnie „Konecką Setką”, odbył się w terminie 28- 30 sierpnia b.r. Uczestnicy maratonu dwukrotnie pokonywali 50- kilometrową pętlę na trasie: Sielpia- Gatniki- Piekło- Niebo- Piła- Smarków- Piasek- Stara Kuźnica- Końskie- Brody- Sielpia. Jedną pętlę w nocy a drugą w dzień.

Tegoroczna "Konecka Setka" jak zwykle była dosyć trudna... dystans 100 km sam w sobie jest dużym wyzwaniem a wiadomo, że wszyscy wcześniej czy później walczyli ze swoimi słabościami:  bólem, zmęczeniem, brakiem snu, pęcherzami na stopach i kaprysami aury.

W tym roku wędrowałam w teamie: Anita Karcz, Marta Faliszewska, Grzegorz Krochmal, Iwona Świstowska, Szczepan Michalczyk, Piotrek Knop oraz Tomek Chyb. Nocka przeszła pięknie, przelecieliśmy ją, zbijając bąki w 10 godz. Na druga pętlę wyruszyliśmy o godz. 7:00 po dwugodzinnym odpoczynku na kwaterze. Jednak pierwszy kilometr drugiej pętli to nie ten sam pierwszy kilometr pętli pierwszej. Wędruje się na fali zmęczenia, niewyspania i bólu spowodowanego drobnymi kontuzjami i innymi dolegliwościami.

Mnie tradycyjne, na jakimś 65 km, spowolniły pęcherze- moi wierni towarzysze na maratonach;-) Na drugiej pętli przez jakiś czas wędrowałam sama i to był dla mnie najtrudniejszy moment. Szlam sobie ok. 9 km leśną drogą, między Starą Kuźnicą a Końskimi, która zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Co tam gadałam sobie pod nosem, ze względu na cenzurę nie nadaje się do powtórzenia;-)
Monotonia lasu, samotna wędrówka i nieprzespana noc spowodowały to, że zaczęły mnie brać tzw „odloty spaniowe”. Szłam sobie z zamkniętymi oczami, przysypiałam, nawet coś mi się tam po drodze śniło. W pewnym momencie omal nie zderzyłam się z drzewem i wtedy zapadła WAŻNA DECYZJA- choćby się świat walił i palił to ja muszę się przespać. Nawet nie wybierałam dogodnego miejsca, tam gdzie stałam tam rzuciłam plecak, położyłam się na trawie i natychmiast zasnęłam;-)
Po jakiejś pół godz. obudził mnie kol. Bogdan Dusza, który myślał, że może zasłabłam a ja po prostu spalam sobie słodko przy leśnej dróżce. Oczywiście bardzo mu dziękuję za troskę i pochwalam prawidłowe zachowanie. Na maratonie może zdarzyć się wszystko i nie wolno niczego lekceważyć.

Ta drzemka bardzo dobrze mi zrobiła i dalej wyruszyłam w drogę. Ostatnie 20 km to była walka z bólem stóp, spowodowanym odparzeniami i ukochanymi bąbelkami ale jakoś dałam radę. Ostatnia prosta to 10 km wzdłuż ścieżki rowerowej z Końskich do Sielpi. Tam to dopiero szłam i spałam;-) Na szczęście w połowie tego odcinka spotkałam się z koleżankami- Eweliną Wierzbicką i Asią Ziętal Pogaduchy i śmichy chichy pozwoliły zapomnieć o bólu i zmęczeniu i tak we trzy o godz. 20:45 dzielnie dotarłyśmy na metę;-) Uff, nie wierzyłam, że się tego doczekałam.

Pogoda też płatała małe psikusy. W nocy padał deszcz a w ciągu dnia zrobił się upał. 

Na trasie maratonu spotkały nas miłe niespodzianki. W nocy w miejscowości Kozia Wola grupa młodych ludzi częstowała utrudzonych piechurów, pyszną chłodną wodą ze studni głębinowej. Można było delektować się tą wodą do woli, uzupełnić zapasy w butelkach, schłodzić sobie stopy i ręce.

Natomiast w Starej Kuźnicy na 79 km, pewien młody, miły człowiek, który jest biegaczem, wystawił przed swój dom stolik, z którego można było się poczęstować orzeszkami, suszonymi owocami i kompotem z jabłek.

W niedzielę odbyła się tradycyjna gala pucharowo- medalowa a mistrzem ceremonii był jak zwykle nie zastąpiony prezes PTTK Końskie kol. Wojtek Pasek.
To właśnie Jemu i całej ekipie, w imieniu uczestników maratonu, jeszcze raz bardzo dziękuję za kolejną fajną i dobrze zorganizowaną imprezę. Do ekipy tej należą: Magda Weber, Jola Weber, Lucyna Jakubowska i Zbyszek Gontek.

Bardzo serdecznie pozdrawiam wszystkie w/w osoby, z którymi wędrowałam na trasie maratonu i od których dostałam wzajemną pomoc i wsparcie.

Galeria: